W cieniu wielkiego dębu

    Na skraju iglastego lasu, opodal szemrzącego strumyka rósł olbrzymi, dorodny dąb. Jego rozległe, pokryte gęstym listowiem konary dumnie wznosiły się ku niebu. Soczysta zieleń dębowych liści wspaniale komponowała się z szafirem bezchmurnego nieba. Gdzie niegdzie, pomiędzy listowiem ciekawie na świat spoglądały jego małe, dojrzewające owoce- żołędzie. Ktokolwiek przechodził tamtędy nie omieszkał zatrzymać się choć na chwilę aby podziwiać piękno tego wspaniałego drzewa a także, w czasie upału skryć się pod jego opiekuńcze konary. Dąb chronił też znakomicie przybyszów  przed deszczem czy śnieżycą w jesienno-zimowe pory roku.

Po wiosennej, ciepłej ulewie pod silnym pniem dębu wyrosła mała, delikatna roślinka z nasiona bluszczu, które wypadło z dzioba przelatującego ptaka. Miotana podmuchami wiatru  roślinka chyliła się w różne strony, dramatycznie poszukując schronienia przed niesprzyjającym wiatrem. Była słaba wobec silnych  i gwałtownych porywów  wiosennego wiatru. A ten, z zawrotną mocą targał jej słabym pędem, narażając na skaleczenia jej delikatne liście o twardy pień drzewa. Ze swej całej mocy mała roślinka przywarła więc do dębowego pnia. Nie był to miły dotyk, twardy i chropowaty. Jednak roślinka pomyślała z żalem:

- Och, gdybym miała tak silny pień jak ten dostojny dąb, żadna  wroga siła  nie zagrażała  by mi  znikąd.

Minęło wiele dni i nocy a mizerna roślinka nadal trzymała się blisko dębu, z ciekawością i zachwytem spoglądała ku górze, napawając się jego dostojeństwem.

Zanim się spostrzegła, a jej pędy znacznie się wydłużyły, i pojawiły się na nich młode delikatne listeczki.  Z upływem dni roślinka potrzebowała coraz to więcej przestrzeni, aby jej listeczki mogły swobodnie rozwijać się ku górze. Wraz z listkami pojawiały się również delikatne  wici, którymi roślinka czepiała się o  pień dębu, chroniąc się przed kolejnymi podmuchami wiatru. Kiedy roślinka wspięła się ku górze i rozwinęła swoje pędy na gałęziach drzewa, zagadnęła:


- Jesteś taki wielki i mocny a ja słaba i bezbronna, nie dałabym sobie rady bez twojej pomocy.

Dąb od dawna przyglądał się gościowi oplatającego go siecią bladozielonych  wici. Był dumny, że może służyć pomocą i schronieniem potrzebującym, a  zwłaszcza tej delikatnej narośli na jego silnych konarach. Odczuwał wówczas przypływ sił, by jeszcze bardziej służyć jej swoją pomocą.

- Zostań ze mną - zaszumiały jego rozłożyste gałęzie, ochronię cię …

    Uradowana roślinka przywarła do pnia dębu i jeszcze intensywniej i swobodniej rozpościerała swoje pędy po gałęziach drzewa. Wkrótce, słaba roślinka przemieniła się w dojrzały, radosny i beztroski  okaz wijącego się bluszczu. Bluszcz był przekonany, że może  również służyć przyjaznemu mu dębowi, chroniąc jego konary przed mrozami podczas srogich zim a latem, oddając mu większą część życiodajnej wody. Sam, zadawalał się niewielką ilością promieni słonecznych z trudem przenikających poprzez wielkie i rozłożyste gałęzie drzewa,  pokryte gęstym listowiem. Spijał resztki wilgoci, której dąb nie zdołał wchłonąć. Letnią porą dąb obsypany gęstym listowiem dostarczał odpoczywającym pod jego konarami wędrowcom  przyjemnego cienia a  tymczasem, bluszcz tracił na sile i witalności bez życiodajnych promieni słońca. Lecz, mimo słabych pędów własnego wiciowego ciała i wiotkich delikatnych listeczków czuł się szczęśliwy. I choć nie zdołał wysypać bujnym kwiatostanem dającym owoce, nigdy nie żałował dnia, w którym zadomowił się w cieniu wielkiego dębu. 

Z dumą spoglądał na przygodnych przybyszów radujących się widokiem wspaniałego drzewa, zbierających jego żołędziowe owoce, odpoczywających i chroniących się przed niepogodą.

Myślał w takich chwilach:

- Ile z nas pożytku i zadowolenia!. Doprawdy, zasługujemy na szacunek i uznanie - myślał i czuł się spełniony…

Czasami tylko smucił się, że nikt nie zwraca uwagi na jego wielki udział w doskonaleniu świetności  tego wspaniałego okazu siły zdrowia i piękna czym był dąb.
Czas płynął a pędy bluszczu coraz intensywniej przywierały do twardych konarów drzewa tworząc z nim nierozerwalną jedność. Czasem pojawiał się jakiś dziwny i nieznany mu niepokój . Zwracał się wówczas do swojego przyjaciela - dębu:

- Jesteś taki silny, wielki, piękny. Tylko ty dajesz  mi schronienie. Bez ciebie nie mogę istnieć – mówił i czuł się jeszcze  bardziej bezpiecznie.

Dąb dzielnie wspierał bluszcz, choć już jego świetność z czasem minęła.  Jego wspaniałe niegdyś liście straciły dawny blask i świeżość a niedojrzałe jeszcze żołędzie przedwcześnie spadały na ziemię.  Przy silniejszych podmuchach wiatru, łamały się na wpół obumarłe dębowe gałęzie a wspierające się na nich wątłe łodygi bluszczu, smętnie zwisały bez skutku szukając oparcia.
- Nie mogę cię  dłużej wspierać, rzekł któregoś dnia dąb i popadł w odrętwienie…

Większość jego gałęzi porywał bezlitosny wiar a spróchniały pień rozpękł się na kilka części.

Zrozpaczony bluszcz przywarł do walącego się drzewa. Miotały nim silne podmuchy wiatru a słońce bezlitośnie przypalało  jego nikłe pędy.

Opodal, rosła dorodna, wysmukła sosna. Jej wysoka postura na tle innych sosen emanowała niezwykłym wdziękiem i dostojeństwem.  Zwróciwszy swą uwagę na nią bluszcz rzekł chyląc się w jej stronę :

- Jesteś taka potężna i silna, jakże wspaniale byłoby się z tobą zaprzyjaźnić. Potrzebuję twojego wsparcia i pomocy. Jestem taki słaby i bezbronny. Marzę, aby móc odpocząć i wzmocnić się w cieniu twoich wspaniałych i silnych gałęzi.

- A wielka i potężna sosna zaszumiała:

- Oprzyj się o mnie, ochronię cię…

Zniewolenie na własne życzenie?

Powyższe opowiadanie dotyka ważnego problemu w relacjach interpersonalnych, czym jest kształtowanie się granic i ich zależnościowy charakter. Mimo świadomości patologii owych relacji, źródło ich rozwoju stanowi bardzo silny element utrwalania owej dysfunkcji  pomiędzy ludźmi, uwikłanymi w splot zależności. Jest nim lęk przed samodzielnym funkcjonowaniem za cenę osobistej wolności z którą nierozerwalnie połączone jest podejmowanie odpowiedzialnych decyzji za swoje życie.

Problem ten często stanowi przeszkodę w swobodnym kreowaniu siebie niekoniecznie tylko  osoby o tendencjach zależnościowych potrzeb w relacjach społecznych lecz właśnie również i te, które stanowią dla nich oparcie. Mowa tu oczywiście o zaburzeniu osobowości, czym jest osobowość zależna. Życie z taką osobą stanowi trudność bardziej po stronie społeczeństwa niż niej samej - Jak twierdzą A. Chojnacka i D. Ustjan w publikacji „ Szaleństwo bez utraty rozumu” pod redakcją prof. Ewy Trzebińskiej „Same osoby z zaburzeniem osobowości z reguły nie dostrzegają swoich deficytów w sferze funkcjonowania społecznego, choć są również świadome swoich trudności w życiu osobistym. Uparcie koncentrują się na własnych problemach i nie są w stanie dostrzec szerszego kontekstu swojego zaburzenia związanego z życiem innych ludzi.(…) Jednak najczęściej ludzie ci i ich otoczenie latami żyją z zaburzeniami osobowości w przekonaniu,  że tak musi być.

Czy rzeczywiście, tak musi być?

Zgodnie z naturalną potrzebą rozwoju tożsamości człowieka i kształtowania się indywidualnego stylu doświadczania siebie, osiąga  on stan dojrzałości i niezależności poprzez stopniowy rozwój, począwszy od samoobsługi  aż po bardziej specyficzne jego formy. Stan taki nie jest jednak statyczny, gdyż w każdym etapie życia człowieka jest coś do zrobienia, doskonalenia  w zakresie samodzielności, zwłaszcza w relacjach społecznych. Tak ważna cecha jak zdolność podejmowania decyzji i przejmowania za nie odpowiedzialności, podobnie jak inne, kształtuje się na drodze stopniowego jej doskonalenia. Jednak nie wszyscy osiągają status osoby niezależnie podejmującej decyzje nawet błahe, zdając się na innych. Ludzie ci dobrowolnie oddają się po opiekę innych, czerpiąc zeń korzyści mniej czy bardziej świadome. Co można uznawać za doświadczanie korzyści w podporządkowaniu się innej osobie – można by zadać pytanie.  Otóż zarówno osoby o cechach osobowości zależnej jak i te, które swą postawą zależność tę podtrzymują stanowią specyficzny układ siły i słabości splecione samonapędzającym się kołem. Osoba uległa postrzega swojego partnera w wyidealizowanym skrzywionym czasami zwierciadle przekonań o jego sile, sprawczości, mocy, które to uchronią ją od zła tego świata. Tak bowiem osoba zależna lękowo doświadcza kontaktu z rzeczywistością społeczną. Bywa, że świadomie obniża własne możliwości sprawcze, aby zyskać pomoc, uchronić się przed porażką, której niechybnie doświadczyłaby, po samodzielnie  podjętej decyzji. Wówczas lęk i poczucie winy towarzyszące temu stanowi skupi się na katastroficznym myśleniu o największej karze, której boi się doświadczyć - o odrzuceniu. Siła opiekuna, wyzwalana i potęgowana słabością osoby zależnej,  daje mu poczucie wartości człowieka zaradnego, omnipotentnego wręcz ale, też, stanowi narastającą potrzebę zachowania status quo tego stanu rzeczy a nawet wzrostu kompetencji opiekuńczych. W takich przypadkach bardzo często dochodzi do załamania się sztywnej i kruchej zarazem więzi zależnościowej pomiędzy partnerami.

Dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie.

Co może dla partnerów o zależnościowej relacji stanowić przysłowiowe „ urwanie ucha?” Najczęściej jest to pogłębianie się w zaspokajaniu patologicznych potrzeb brania, jak i świadczenia opieki.  Samo ograniczające się otoczenie schematami działań, nieelastyczne i nieprzystosowawcze sposoby rozwiązywaniu konfliktów i problemów aż po stagnacyjne poczucie bezsensowności podejmowania jakichkolwiek działań, zarówno dotyczących teraźniejszości jak i przyszłości. Obudzony z mrocznych zakamarków duszy lęk, kojony wcześniej  poczuciem sprawowania kontroli nad rzeczywistością, przybiera wówczas na sile.  Siła jego jest tak wielka i siejąca spustoszenie, że nie wystarcza już bezkompromisowe  dopasowanie się do partnera mimo doskwierającego dyskomfortu niemal we wszystkich dziedzinach życia.  Rodzi się potrzeba uśmierzenia  jego siły za wszelką cenę.

Wszystko ma swoją cenę

Cena, którą ponoszą osoby obezwładnione lękiem przed rozstaniem – porzuceniem  przekłada się na ponoszenie kosztów związanych z wartość najwyższą, czym jest zdrowie. Dochodzi bowiem często do załamania się systemu zaprzeczeń, obron chroniących przed uświadomieniem realności tego świata. Konsekwencje owej urealnionej rzeczywistości zawierają się w zmierzeniu się z faktem destrukcyjnego wpływu cierpienia, którego doświadczają ludzie uwikłani w patologiczny splot zależnościowych relacji. Cierpienie owo przybiera przeróżne formy i uporczywie paraliżuje i tak nadwątlone już systemy obronne człowieka. Do życia wkrada się często alkohol traktowany początkowo jako lek znieczulający poczucie bezradności wobec samotnego dźwigania ciężaru ponad siły lub choroba usprawiedliwiająca tę przemożną potrzebę opieki. Samotność we dwoje przybierać może najprzeróżniejsze formy udręczenia. Emocjonalny dystans wyraża się we wzroście agresywnych relacji lub w chłodzie milczącego zawodu i  wrogości. 

Kiedy pomoc nadchodzi w porę…

Osiągnąć dno patologii to tak jakby dotrzeć do miejsca, z którego nie możesz przemieszczać się nadal w tym samym co dotychczas kierunku. Możesz jedynie ruszyć w drogę powrotną z siłą, którą wyzwoliło zderzenie z twardym dnem…

Pomocnym,  może okazać się świadomość cierpienia i chęć zrozumienia jego sensu. Droga ku zmianie to stopniowe oswajanie lęku przed zmianą dotychczasowego stylu życia. Uświadomienie sobie szkodliwości nadmiernej kontroli  jako obrony  przed zagrożeniem, to droga ku rozwijaniu zaufania do siebie,  własnych możliwości adaptacyjnych i twórczych. Samoakceptacyjne potraktowanie osobistych słabości pozbawione ocen, może stanowić fundament budowania innej bardziej śmiałej wizji przyszłości takiej, która jest czasem przyjazna a czasem niesie ze sobą wyzwania. Ale wyzwania te nie muszą stanowić frustracyjnych barier, lecz rozwijać i wzbogacać w człowieku jego adaptacyjne zasoby. 

Czym są adaptacyjne zasoby człowieka.

Człowiek, niczym dziewicza wyspa wyposażony jest w najprzeróżniejsze bogactwa ukryte czasami nie tylko przed światem ale przed nim samym. Są to rozliczne talenty, predyspozycje, właściwości uwarunkowane genetycznie lub na drodze doświadczeń życiowych. I to nie koniecznie tych doświadczeń przyjemnych i miłych. Często traumy i ciężkie doświadczenia stanowią znamienny arsenał wiedzy o sposobach radzenia sobie w życiowych zdarzeniach. To one właśnie, umożliwiają kształtowanie się zdolności adaptacyjnych do wciąż zmieniających się warunków życia. Ważne, aby umieć je spożytkować, czyli wyciągnąć pozytywne korzyści z tych doświadczeń. Na bazie osobistych doświadczeń kształtuje się samopoznanie i wiara i ufność we własne siły. Nic tak nie cieszy człowieka jak sprawczość, kompetencje, poczucie własnej wartości. Są to skarby, dostępne dla każdego, kto zada sobie trud w ich zdobywaniu. Trud ten może okazać się na tyle owocny, że umożliwi zapełnienie pustki po żegnanym powoli lęku, jakimś absorbującym uwagę i czas zajęciem. Jednym, z bodaj najważniejszych kroków ku zdrowiu, to rozwijanie i pielęgnowanie relacji społecznych zgonie z zasadą wzajemnego dzielenia się sobą i zachowania w tej relacji  osobistej przestrzeni wolności, czym jest właśnie zdrowa zależność.

Autor: Anna Kuźma.

Czytelników, których zainteresowała tematyka artykułu zapraszam do wymiany doświadczeń, refleksji. Chętnie podejmę konwersację drogą emaliową:  Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. , Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.